Cześć! :) Witamy was w pierwszą sobotę grudnia :) Chciałybyśmy podziękować za każdy komentarz. Jesteście kochane, bo po prostu jesteście z nami <3 Do następnego :*
Dortmund, 2013 rokPodjechałem pod dom mojego przyjaciela. Marco otworzył mi drzwi w samych bokserkach.
-Nie przeszkadzam Ci w tworzeniu małych Reusiątków?- zapytałem wyszczerzony.
-Ja w przeciwieństwie do Ciebie mam czym je robić.- wpuścił mnie do środka.
Siedzieliśmy w salonie i graliśmy w fifę. Marco w pewnym momencie poszedł do kuchni. Po chwili wrócił ze słoikiem bigosu i dwoma talerzami.
-Co tak śmierdzi?-zapytałem.
-Bigos. Babcia Fela od Kubulka przywiozła cały zapas. Kubulek się ze mną podzielił. Wiesz jakie to dobre?
-Oj Marco, Marco potrzebna Ci dziewczyna.
-Za to Tobie potrzeba doradcy...Ty naprawdę chcesz to zrobić?
-Ale co? Nie wiem o co Ci chodzi. - zapytałem zdziwiony.
-Pulpeciku...Mnie nie oszukasz...Wiem, że chcesz przejść do Bayernu...
-Marco no co Ty?
-Mario nie rób ze mnie idioty! -powiedział wstając z kanapy.
-Dobra, dobra- wzniosłem ręce w geście kapitulacji.
-Co dobra?!
-Odchodzę z Borussi...
-Ty pie*dolony materialisto! Tylko kasa Ci w głowie??-spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Marco...-spojrzałem na przyjaciela i nie wiedziałem jak mam się wytłumaczyć...
Monachium, 2016 rok
Obudziłem się i moje kąciki ust powędrowały do góry. Spała tak spokojnie...Była taka bezbronna, cała moja. Usłyszałem dzwoniący telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Kimmich. Wyszedłem z sypialni i odebrałem telefon.
-Siema Joshua co tam potrzebujesz?-zapytałem kolegę.
-Siema stary. Masz dzisiaj czas pogadać? Mam problem i myślę. że Ty możesz mi pomóc.
-No...dobra. Okej.
-To ja będę u Ciebie za 15 minut.
-Co??? Yyy...eee...nie! Znaczy no...A możesz przyjechać później? Straszny syf mam w mieszkaniu...Posprzątać muszę.
-Dobra. To za 2 godziny?
-Okej. - powiedziałem i rozłączyłem się.
Oparłem się o futrynę. Patrzyłem na nią jak śpi. Zrobiłbym wszystko żeby była tylko moja już na zawsze...
Kilka godzin później.
-Siema! Co jest?? W czym wujek Mario może Ci pomóc?-zapytałem ze sztucznych uśmiechem i już domyślałem się czego może chcieć mój klubowy kolega.
-Chodzi o moją dziewczynę...Jest między nami bardzo źle. Znika na całe noce. Kłócimy się cały czas...Kocham ją, ale ona chyba kogoś ma...-powiedział załamany.
Przez kilka minut nie mówiłem nic. Zastanawiałem się jak wybrnąć z tej sytuacji.
-Słuchaj Joshua...Jeśli wam się nie układa to może...To może nie warto tego dalej ciągnąć?-zapytałem niepewnie kolegę.
-Co Ty pierdzielisz? Jak to nie warto? Kocham ją! Będę o nią walczył!- powiedział i upił łyk piwa.
Nie wiedziałem jak mam dalej z nim rozmawiać. Chciałem jak najszybciej zostać sam i pomyśleć o tym w co się wplątałem. Następnego dnia pomyślałem, że odwiedzę mojego dawnego przyjaciela. Marco Reusa traktowałem jak brata, ale od kiedy grałem w Bayernie nie chciał ze mną utrzymywać kontaktu. Pomyślałem, że spróbuję i może zechce ze mną pogadać. Podjechałem pod jego dom. Stałem pod drzwiami i czekałem aż ktoś otworzy. Po chwili drzwi otworzył jak zawsze pół nagi Reus.
-Cześć Woody. Przeszkadzam?-zapytałem.
-Mariooo! Pulpecie!-Reus ucieszył się na mój widok. Objął mnie po przyjacielsku i zaprosił do środka. W salonie na kanapie siedziała blondynka, która miała na sobie tylko czarną koronkową bieliznę.
-Scarlett to jest Mario, Mario to Scarlett.-Reus zaczął nas sobie przedstawiać.
Poczułem się dziwnie. Dziewczyna była zawstydzona i zła na Marco.
-Cześć. Mario jestem!-pomachałem do dziewczyny.
-Scarlett Mario przyjechał do mnie w odwiedziny...No wiesz...Będziesz się nudzić tu z nami...-Marco podrapał się po głowie.
-Mam sobie iść, bo przyjechał Twój kolega?-dziewczyna mało nie zabiła go wzrokiem.
-Mario nie jest zwykłym kolegą. To przyjaciel. - Reus wyszczerzył się do dziewczyny.
-Przyjaciel????!!!! Marco...Ty jesteś niepoważny!-Scarlett pozbierała swoje ubrania i skierowała się do wyjścia.
-Scarlett! Poczekaj! Ja mogę sobie iść jeśli chcesz...Dokończycie...to co zaczęliście.-powiedziałem do kobiety.
-Zamknij się grubasie! A Ty Marco jeszcze pożałujesz swojego zachowania!-ubrała się na korytarzu i wyszła z domu.
-Nie ma się co przejmować. Przejdzie jej.-poklepał mnie Marco po ramieniu i poszedł się ubrać.
15 minut później.
Reus usiadł w salonie i popatrzył na mnie jakby tylko czekał aż zacznę mu opowiadać.
-Poznałem kogoś.-powiedziałem patrząc w ścianę.
-Tak?? A kim ona jest? Wielorybem?-roześmiał się Reus.
-Co wy macie do mojej wagi?-zapytałem ze złością.
-Przytyłeś Goetze! -zaśmiał się.
-Bardzo...Bardzo zabawne!-powiedziałem oburzony.
-Dobra, dobra. Opowiadaj o niej.-powiedział poważnie.
-Jest piękna jak poranek w sercu wiosny...
-Co Ty Mario? Ocipiałeś? Jakieś mi tu poematy wygłaszasz. Powiedz lepiej jak ma na imię.-Reus zaśmiał się i czekał na moją odpowiedź.
-Lina...Chodzi z Kimmichem.-powiedziałem patrząc na przyjaciela. Reus wypluł piwo, które chciał wypić.
-Co Ty gadasz??-Marco zdziwiony zdjął koszulkę, którą miał całą w piwie.
-Mam z nią romans.-powiedziałem i napiłem się piwa.
-O ku...On o tym wie?
-Domyśla się, że Lina kogoś ma. Gadał ze mną wczoraj, żalił się, że go chyba zdradza...
-Mario...Wracaj do nas. Tu w Dortmundzie wszyscy czekają na Twój powrót. Przecież w Bayernie i tak grzejesz ławkę. Zapomnij o niej. Albo zabieraj ją do Dortmundu i tu bądźcie razem.
-To nie takie proste Marco...Joshua by mnie zabił gdybym odbił mu dziewczynę. Po za tym kto niby tu na mnie czeka? Chyba tylko Ty przyjacielu.
-Tak Ci się tylko wydaje. Mario zastanów się.
Siedziałem u Marco i przez całą noc graliśmy w fife. Nad ranem zgarnąłem się do siebie. Wróciłem do Monachium.
Dwa tygodnie później.
Stałem w samych bokserkach w kuchni mojej ukochanej.
-Seksownie tak wyglądasz.-brunetka popatrzyła na mnie i pocałowała mnie w plecy.
-Jemu też to mówisz?-zapytałem.
-Mario...O co Ci znowu chodzi? Mi też nie jest łatwo...-chciała coś powiedzieć, ale zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Witaj kochanie.-Kimmich wszedł z kwiatami do mieszkania Liny. Nie wiedziałem co mam robić. Zabić siebie czy poczekać, aż Joshua to zrobi.
-Skarbie...Nie spodziewałam się tu Ciebie...
-Widzę...-kolega z klubu popatrzył na mnie.
-Ja...Chyba lepiej pójdę.-chciałem iść po swoje ubrania, ale Joshua mi nie pozwolił.
-Od dawna ją bzykasz?-blondyn krzyknął, a potem popchnął mnie.
-Joshua uspokój się.-kobieta złapała go za rękę, ale odsunął się od niej.
-Nie odzywaj się! Powiedzcie lepiej ile to trwa?-zapytał bezradny.
-Rok...-powiedziałem, a po chwili poczułem silny ból w okolicach kości policzkowej.
-Straciłem kolegę...i miłość swojego życia.- Kimmich po tych słowach wyszedł z mieszkania Liny, a ja zostałem z nią sam.
-Mario...Lepiej będzie jeśli Ty także stąd pójdziesz.-wyszeptała.
Nie powiedziałem nic. Patrzyłem przez chwilę na nią, lecz po chwili poszedłem się ubrać i wyszedłem z jej mieszkania.
Następnego dnia.
Nie spałem całą noc. Przemyślałem wszystko. Rano ubrałem się i pojechałem na stadion gdzie miałem mieć trening.
-Czemu się nie przebrałeś?? Goetze! Co Ty sobie żarty robisz??-zapytał trener.
-Odchodzę z Bayernu. Nie zagram w ostatnim meczu. Po Mistrzostwach we Francji będę już w innym klubie. Przyszedłem Pana sam poinformować...
-Źle Ci było?-zapytał.
-Są rzeczy, które nie pozwalają mi na pozostanie tu...-powiedziałem i spojrzałem na Kimmicha, który rozgrzewał się nieopodal.
-Gdzie pójdziesz?-dopytywał Ancelotti.
-Tam skąd przyszedłem...Chcę wrócić do BVB.-powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Jest w Tobie jednak coś ze zdrajcy.- trener popatrzył na mnie krzywo.
-Do widzenia.-rzuciłem i powoli odchodziłem. Podbiegł do mnie Lewy.
-Mario. Co jest? Nie trenujesz?-zapytał polak.
-Nie będę więcej z wami trenował. Wracam do Dortmundu, o ile jeszcze mnie tam zechcą. Pogadamy innym razem. Trzymaj się Lewus!
-Jasne. Rozumiem. Pozdrów Marco!- polak uściskał mnie na pożegnanie i wrócił do ćwiczeń. Natomiast ja wyszedłem ze stadionu i pojechałem do domu pakować się do wyprowadzki.
Lipiec
Wychodziłem z kwiaciarni trzymając w ręku bukiet pięknych kwiatów. Szedłem w jej stronę. Nie mogłem się doczekać, aż będę ją miał w swoich ramionach.
-Lina...Kochanie...-zacząłem obsypywać brunetkę pocałunkami.
-Mario...Mieliśmy tylko porozmawiać...-powiedziała cicho i odsunęła się ode mnie.
-Wiem, ale strasznie za Tobą tęskniłem...-powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Joshua mi wybaczył...-powiedziała i spojrzała mi w oczy.
-Co mam przez to rozumieć??-zapytałem.
-Wróciliśmy do siebie...Mario...wybacz mi...-powiedziała nie patrząc na mnie.
-Lina, ale...-próbowałem ją przekonać do zmiany decyzji.
-Mario...Jestem w ciąży. Kimmich będzie ojcem, a ja niedługo jego żoną. Przyjmij to do wiadomości.
-A ja?? Linuś...Ty go kochasz? Powiedz prawdę...
-Kocham go. Nigdy nie przestałam...-powiedziała ze szczerością w oczach.
-A dziecko na pewno jest jego?? A może jednak to ja będę ojcem??-zapytałem z nadzieją.
-To dziecko nie jest Twoje. Byłam u lekarza...Wszystko wiem.-powiedziała patrząc mi w oczy.
Powiedziała ciche "przepraszam" po czym odeszła. Zostawiła mnie samego. Byłem załamany. Rzuciłem bukiet kwiatów na trawę. Tak mi się wtedy wydawało...
-Co Ty robisz człowieku??-zapytała mnie niska szatynka, w którą rzuciłem bukietem. Przez przypadek oczywiście.
-To przez przypadek...-powiedziałem nieprzejęty.
-Przypadek?? - rzuciła we mnie bukietem, który zgarnęła z ziemi.
-Co Ty robisz??-zapytałem lekko poddenerwowany.
-Przypadek. - wzruszyła ramionami, sztucznie się uśmiechnęła i poszła przed siebie.
Zostawiła mnie dziewczyna, a druga rzuciła we mnie kwiatami...
Kilka godzin później.
Wszedłem bez pukania do domu Reusa.
-Kurde Marco ja już nie wiem co mam robić!-powiedziałem wściekły wchodząc do salonu w którym siedziała Scarlett.
-Co on tu ZNOWU robi?-blondynka spojrzała na swojego partnera.
-Przyzwyczajaj się. Mario ma w zwyczaju przyłazić do mnie kilka razy dziennie.-powiedział Marco.
-A ja?? Ja się już chyba wcale nie liczę!-powiedziała i wyminęła mnie wychodząc z domu.
-Twoja laska chyba mnie nie lubi...-powiedziałem patrząc na Reusa.
-A kogo ona lubi?? Ee nie przejmuj się nią. Siadaj. Gadałeś z Liną?-zapytał.
-Zostawiła mnie...Jest w ciąży z tym durniem...Wychodzi za niego...
-Kurde...Mario...no przykro mi.-poklepał mnie po ramieniu.
-Jeść mi się chce. Chodź na jakieś żarcie.- powiedziałem błagalnie na przyjaciela.
-A co proponujesz? Jedzonko u Ani Lewandowskiej?-blondyn się zaśmiał.
-Yyyy zupa z ziemniaków na mleku kokosowym? Nie, dziękuję. Jadłem i mało przy stole nie zwymiotowałem.-powiedziałem z obrzydzaniem na wspomnienie tego świństwa.
-Nie przesadzaj.-rzucił rozbawiony kolega.
-Spróbuj kiedyś zjeść tartą marchewkę z daktylami. Zatrucia dostaniesz.
-Dobra. To co? Piwo i niezdrowe żarcie? To lubi Mario najbardziej?-Reus znowu śmiał się z mojej wagi, ale to mi nie przeszkadzało. Tego dnia nic mi już nie przeszkadzało. Kilka godzin później znajdowaliśmy się w barze i piliśmy już kolejne piwo z rzędu.
-Powiedz mi jak to jest...Starasz się, a potem ona Ci mówi żebyś spadał?-zapytałem załamany.
-Nie przejmuj się nią. Widocznie nie była warta Ciebie. Chodź. Idziemy stąd już.
Wstałem i szedłem zamyślony. Nie zauważyłem niskiej szatynki idącej naprzeciw mnie ze szklanką piwa.
-Co Ty narobiłeś??-zapytała oburzona.
-Posprząta się...-powiedziałem zmieszany.
-A moja bluzka, która teraz śmierdzi piwem też się posprząta sama??
-Eee dramatyzujesz.-powiedziałem.
-Nie dość, że nie przeprosiłeś za sytuację w parku to jeszcze wpadasz na mnie, przez Ciebie tłukę szklankę i wylewam na siebie piwo! Odejdź Goetze, bo nie dość, że jesteś słaby w piłkę, to w dodatku jesteś gruby i gówno się znasz na byciu dżentelmenem!-szatynka wyrzuciła z siebie swoje opinie na mój temat i chciała mnie wyminąć, ale ją zatrzymałem.
-To Ty?-zapytałem zdziwiony.
-Ja czyli kto?
-No dziewczyna z parku...
-A na kogo Ci wyglądam?? Puść mnie, bo zaraz Ci przywalę!
-Najpierw musiałabyś mi dosięgać chociaż do ramienia.-rzuciłem do niej, ale ona pożegnała mnie środkowym palcem i zniknęła wśród innych.
Tydzień później.
Przemierzałem ulicę Dortmundu i zastanawiałem się jak Lina mogła tak postąpić? Zabawiła się mną. Miałem plany, marzenia. Chciałem zrobić wszystko żeby z nią być. Ona jednak wybrała Kimmicha. Postanowiłem, że czas zacząć zapomnieć o Linie. Spacerując zauważyłem znajomą szatynkę, która szła z zakupami przez miasto. Bez zastanowienia podbiegłem do niej.
-Cześć. Jestem grubasem i słabo gram w piłkę, ale może mogę Ci pomóc z tymi zakupami?-zapytałem posyłając jej uśmiech.
-Spadaj. -powiedziała i poszła przed siebie.
-Ej...Gniewasz się dalej??-zapytałem.
Dziewczyna stanęła ze mną twarzą w twarz.
-Idź sobie. -powiedziała.
-Co ja Ci zrobiłem??
-Nic.
-To dlaczego taka jesteś??
-Jaka?
-Niemiła?-zapytałem i odsunąłem się kilka kroków w tył. Patrząc na nią obawiałem się, że zaraz dostane w twarz.
-Czego Ty chcesz?-zapytała.
-Trafiamy na siebie. Sądzę, że to nie jest przypadek. -powiedziałam uśmiechając się głupio.
-I co w związku z tym??-zapytała wytrzeszczając oczy.
-Idziemy na kawę? -zapytałem.
-Nie pijam kawy. -powiedziała.
-A co pijasz??
-Lubię mleko.
Zaśmiałem się.
-To możemy iść na mleko i ciastka. Albo w ogóle iść...gdziekolwiek.
-Możemy...ale nie musimy. -uśmiechnęła się i poszła zostawiając mnie samego na chodniku.
Kilka dni później.
Reus popatrzył na mnie jak na wariata.
-Marioo...Puk puk w głowę. Chcesz śledzić jakąś dziewczynę?? Ty nawet nie znasz jej imienia!-blondyn popatrzył na mnie z politowaniem.
-Ja jestem Mario. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych!-wstałem z kanapy i ruszyłem w stronę drzwi. Zatrzymałem się w połowie drogi i odwróciłem się. -A Lina? Już Ci przeszło?-blondyn zapytał
-Lina to zamknięty rozdział...Idziesz ze mną??-zapytałem z nadzieją w głosie.
-Idę, idę. -Marco zaśmiał się i razem ze mną ruszył w stronę osiedla na którym widziałem szatynkę.
-Marco!! To ona!-powiedziałem po 15 minutach,gdy byliśmy w miejscu w którym ostatni raz rozmawiałem z nieznajomą.
-Stój tu pulpecie. Ja to załatwię. Stań tam żeby Cię nie widziała.
Reus podszedł do dziewczyny. Rozmawiał z nią 3 minuty i wrócił do mnie, a dziewczyna poszła w swoją stronę.
-Ma na imię Inga. -powiedział zadowolony.
-Skąd wiesz??
-Yy rozmawiałem z nią?-Woody zaśmiał się. - Zaprosiłem ją na nasz trening. Ułóż sobie włosy na jutro. -przyjaciel poklepał mnie po ramieniu.
Następnego dnia.
-Cześć Inga. -powiedziałem i usiadłem obok szatynki.
-Cześć...Pulpecie. -powiedziała do mnie.
-Mówiłaś, że lubisz ciastka i mleko to może byśmy...
-Nie będę nigdzie z Tobą chodzić. Nie jestem jakąś modelką żeby się pokazywać z takim gwiazdorem jak Ty. -powiedziała.
-Oj Inga, Inga...
-Co??-zapytała.
-A jak jutro strzelę bramkę to się umówimy?-zapytałem z nadzieją.
-Wtedy tak. Tylko, że to jest niemożliwe. Grubasie. -powiedziała zadowolona akcentując ostatnie słowo.
-Pojutrze przed stadionem o 15. Nie spóźnij się. -powiedziałem i puściłem jej oczko.
-Akurat...-powiedziała, a ja poszedłem ćwiczyć.
Dwa dni później.
Stałem przed stadionem i czekałem na szatynkę. Robiłem wszystko, aby strzelić wczoraj bramkę. W pewnym momencie usłyszałem swoje imię. Odwróciłem głowę i zobaczyłem dziewczynę...
-Cześć Mario.
-Co tu robisz??-zapytałem.
-Chyba musimy pogadać.
-Nie mamy o czym!
-Mario...Kimmich to chyba nie to...
-Chyba??-powtórzyłem wściekły.
-Pomieszałam się w uczuciach...Mario...Kocham Cię!-powiedziała i rzuciła mi się w ramiona.
-Chyba Ci się godziny pomyliły...-usłyszałem głos Ingi.
-Inguś...To nie tak!!-odepchnąłem Linę i pobiegłem za Ingą.
-Ingunia to nie tak przecież. Za kogo mnie masz?? Myślisz, że ja się umawiam z Tobą, a potem z nią?
-Mario...Nie tłumacz się. Nie musisz mi mówić z kim się umawiasz, a z kim nie. To Twoja sprawa. Mi nic do tego. Tylko następnym razem nie zawracaj mi dupy, że się chcesz umówić...-powiedziała i odeszła smutna.
-Byłem wściekły na Linę! Z drugiej strony byłem zły na siebie, bo poczułem lekką radość na widok Liny...Zmieszany poszedłem do Reusa. Drzwi otworzyła mi Scarlett.
-Cześć Mario. Wiesz co?? Wpadłam na świetny pomysł! Może Ty się wprowadź do Marco co?? A ja jak będę Ci potrzebna...np. się poprzytulać to zadzwoń!-powiedziała Scarlett ze złością na Marco i wyszła z domu.
-Chodź Mario. Jutro polecę z kwiatkami i będzie dobrze. Co u Ciebie? -blondyn zapytał mnie.
-W mojej sytuacji to chyba nawet kwiatki nie pomogą...-powiedziałem załamany.
Tydzień później.
Siedziałem i jadłem trzecią już porcję frytek. Zastanawiałem się po co w ogóle pakowałem się w romans z Liną. Czy jej słowa były szczere?? Tak jak bardzo jej chciałem tak teraz wiem, że nie chce dziewczyny, która sama nie wie czego chce. Najpierw Kimmich, potem ja. Powrót do Kimmicha, a potem rzucamy się w ramiona Mario. Nie!
-Ja, Mario nie pozwolę na coś takiego! Mam swój honor! Jestem pulpetem, ale nie debilem, którym można się bawić!-pod wpływem emocji wstałem z miejsca i mówiłem sam do siebie. Ludzie siedzący przy stolikach obok mnie popatrzyli się i zaczęli klaskać, gdy skończyłem mówić. Odszedłem od stolika i ruszyłem w stronę domu Ingi.
-Inga!! Inga!! Wiem, że tam jesteś! Otwórz!-krzyczałem pukając do drzwi.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam?-zapytała cicho. Odwróciłem się, a ona stała za mną.
-Jestem Mario. Pulpet dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. -powiedziałem podchodząc do niej.
-Po co przyszedłeś??-zapytała.
-Na mleko i ciastka...-powiedziałem nie odrywając od niej oczu.
-A ona?
-Ona wpierdziela owsianki i jakieś warzywa gotowane na parze...To nie dla mnie. - wyszczerzyłem się do niej szeroko.
-Debil...-Inga przewróciła oczami.
-To co robimy? -zapytałem patrząc na brunetkę.
- Lubisz sznycle?-brunetka podeszła i szepnęła mi do ucha.
-Uwielbiam! Najlepsze są z ziemniakami! - powiedziałem i na samą myśl tego pysznego dania zaburczało mi w brzuchu.
-To chodź. Pulpecie. - Inga zaśmiała się i zaprosiła mnie do swojego domu.
-A jadłaś kiedyś polski bigos?? - zapytałem i ruszyłem za nią, zamykając za sobą drzwi.
Rok później.
Zadowolony usiadłem przy stole w kuchni mojej dziewczyny. Patrzyłem jak Inga krząta się po kuchni.
-Jestem bardzo głodny...W sumie to nie wiem czy bardziej mam ochotę na Ciebie czy na jedzonko...-powiedziałem tuląc ją od tyłu.
-Najpierw jedzonko misiu. - Inga popatrzyła na mnie z chytrym spojrzeniem, a ja zadowolony usiadłem z powrotem przy stole.
-Smacznego. - uśmiechnęła się szeroko i usiadła na przeciwko mnie.
-Co to jest?- zapytałem zniesmaczony na widok zawartości talerza.
-Placki z buraków.- powiedziała rozbawiona.
-Chciałem golonkę...-spojrzałem na nią zasmucony.
-Mario! Nie możesz! Potem się nie ruszysz na treningu jak sadłem obrośniesz - Inga zaśmiała się i pocałowała mnie w czoło.
-Dla Ciebie to zjem...Ale tylko dla Ciebie!-podniosłem widelec do góry i zabrałem się za placki.
-Oo jaki kochany! Jak wszystko ładnie zjesz to dostaniesz deser.
-Jak deser ma być taki jak obiad to ja chyba nie mam ochoty...-powiedziałem jedząc z obrzydzeniem placki.
-W takim razie szarlotka z lodami Cię ominie. - Inga zaśmiała się machając mi przed oczami talerzem z ciastem.
-Inga! Do cholery! - wstałem i mocno złapałem dziewczynę w talii. - Kocham jedzenie, ale jeszcze bardziej kocham Ciebie.- powiedziałem i mocno ją do siebie przytuliłem.
-Ja Ciebie też kocham pulpeciku. - pocałowała mnie w policzek, a po chwili razem siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy się deserem.